wtorek, 15 grudnia 2015

A gdyby tak ...

Przyszedł taki czas w którym zastanawiamy się co dalej... czy jesteśmy w odpowiednim związku? Czy na pewno to jest to? Czy nie powinniśmy być z kimś innym?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi jeżeli jest sie z kimś długo.
Podsumowując mój związek chciałabym trochę zmienić... czuję czasem jakbym była z chłopcem a nie mężczyzna.

1. Odpowiedzialność :
Praca - podejście typu "jak mam ważniejsze sprawy w tygodniu to co tam, można wziąć uż zamienić się na sobotę"
Dom - sprzątanie, elektryk - bo od tygodnia coś nie tak, rachunki etc. - czy to wszystko powinna robić kobieta?
Zadbanie o przyszłość - nauka - nieznaczy nic w dzisiejszym świecie - może i tak ale chyba czasem trzeba się jakoś dostosować ?
Zdrowie - alkohol, jedzenie na mieście, brak ćwiczeń - to również odpowiedzialność
Długi - jasne! Lepiej wziąć konsole, bo długi poczekaja

2. Dbanie o kobietę
Niespodzianki - jesteśmy kobietami, czasami, lubimy niespodziewanego kwiatka, kolację, prezencik, wieczór
Planowanie - wakacje?! "Przecież będą za parę miesięcy..."

I najgorsze co można usłyszeć od faceta po paroletnim związku - jak byśmy jeszcze byli ze sobą dłużej, małżeństwo, dzieci - to będziemy mieszkać z moją mama... wtf?  I w tym momencie zburzylo się kawałek muru. Zaczęłam się zastanawiać nad wszystkim...

Oczywiście to wszystko co napisałam jest pewnie gdzieś tam wygórowane, a wady w dużej mierze przycmiewa szczęście, bo mimo tego jest nam dobrze - ale co dalej... już nie mlodnieje, jak ryzykować to teraz.

Buźka!

sobota, 21 listopada 2015

ZIrytowana

No i dlaczego o tym cały czas myśle?
Zastanawiając się czy to ze mną jest coś nie tak?
Nie wiem nawet do kogo mam napisać… Czuje się jak idiotka. Szczególnie przed jego kolegami, a nie powinnam – sam twierdzi, że to on ich nie rozumie. To dlaczego jest dla niego tak istotne, żeby był sam?

Zdradę wykluczam – znam go, ufam mu. Raczej nie odważył by się. Chce być sam bo? Bo koledzy się krzywo patrzą jak z nim przychodzę? Bo mnie nie lubią? Bo jak on jest sam to inaczej się zachowuje? Myślę, że to ostatnie.

Najbardziej mnie zirytowało jedno zdanie „jak będziesz chciała wracać wcześniej to ja z tobą nie wracam” – jakby powiedział „ide się najebać – nie przeszkadzaj!”.
Kurwa rozumiem męskie ego, męskie towarzystwo – ale to takie pierdolenie…
Nie bronię wychodzić na mecz z kolegami (czasami z koleżankami) , nie bronie w tygodniu się spotykać z kumplami, nie bronie mu w ogole wychodzić z domu. Nie jestem kurwa snobką, która nie pozwala mu wyjsć. Wyłazi co tydzień, a jak nie wyjdzie w jednym tygodniu to albo mi wypomina, albo idzie się najebać podwójnie. Nawet tego mu nie bronie – ale nie rozumiem! Bez kitu nie rozumiem.

Jak mam się spotkać ze znajomymi to pytam czy nie chciałby, jak on wychodzi to też pytam znajomych czy czegoś może nie robią – pech chciał że mam wielu znajomych w rozjazdach na weekendzie. Więc jak nie ma moich, a wyrażam chęć wyjścia – to czemu nie pójść z nim? Dlaczego on tego nie kuma? Chciałabym poznać jego stronę, ale on nawet nie ma ochoty o tym pogadać.
Jeszcze jakby mi się nie chciało, miałabym coś innego –i kazałabym mu zostać w domu, to okej rozumiem, byłabym zimną suką. Ale jeśli wie, że siedzę w domu, nie mam się z kim spotkać i nie mam nic przeciwko wyjściu – to o co chodzi? HELP ME! Bo ja nie kumam. CO jest ze mną nie tak? A może to nasz związek jest chujowy? A może on jeszcze do tego nie dorósł? Albo nie wiem… już nie wiem.


Musiałam się wylać gdziekolwiek! 
Pozdrawiam,

sobota, 18 lipca 2015

Rzeczywistość a Marzenia

Hej,

Drodzy czytelnicy piszę do Was, bo trochę się zagubiłam.

Nie bardzo wiem, w którą stronę skręcić, dlatego cały czas idę prosto, ale czy to dobra droga? Nadal się zastanawiam.

Może trochę Wam przedstawię siebie, dawno tutaj tego nie robiłam. Wyrażanie emocji, bez żadnego przedstawienia, całkowicie anonimowo jest bardzo przyjemne, bo mimo braku jakiejkolwiek wiedzy o sobie nawzajem możemy sobie radzić oraz przedstawiać swój pogląd na czyjąś sytuację. Ja jednak dziś zdradzę skrawek swojego aktualnego życia i siebie.

Jestem młoda (a przynajmniej tak mi się zdaje) , dopiero na trzecim roku studiów zaocznych, kierunek - architektoniczny (nie będę się wdawać w szczegóły), studiuję to ponieważ kierunek ten kierunek z rysunkiem był najtańszy. Pracuję w dużej korporacji od prawie 2 lat (uważam, że jak na mój wiek mam dobry start), wcześniej w sklepach, kocham taniec (mimo, że go nie rozwijam), kocham rysunek (czasem coś narysuję). Mam chłopaka, który mnie kocha, chodź ciężko ostatnio jest mu z okazaniem tej miłości i nie piszę tutaj o słowach. Uwielbiam podróże, mimo że praca, szkoła i finanse nie pozwalają na razie na ewentualne wyjazdy zagraniczne. Poświęcam się w 100% .... problem tylko leży w tym, że chyba nie temu co powinnam.
Zdaje sobie sprawę z tego, że większość osób nie robi tego czego by chciało, wiem także, że jestem młoda i mogę wszystko zmienić. Na razie trzeba skończyć szkołę, wskoczyć na wyższe stanowisko. Tylko chwilka - jak wejdę wyżej to czy będę chciała zejść?? Czy za rok po skończeniu studiów zdam sobie sprawę, że nie tego szukam i wyjadę szukać dalej (jak planowałam), czy będę dążyła do jeszcze wyższego stanowiska, zatracę się tak, że nie będzie mi ciężko wyjść, bo będzie mi na tyle wygodnie, że już zapomnę o tym czego chciałam, jak planowałam? Czy zostanę kolejnym niespełnionym człowiekiem z wielkimi planami, który bał się, bo ktoś mu coś powiedział, bo tak jest łatwiej? Cholernie się tego boje. Czy Wy też?

Właściwie czemu teraz o tym pisze? Gdy zaczynają się problemy to myślisz co tak naprawdę jest nie tak. Czy to coś z Tobą? Czy z innymi? Czy po prostu dorastasz?

W ten letni (nie wszędzie piękny) dzień kończę mój wywód. Jeśli ktoś ma ochotę przyłączyć się do mojej życiowej rozkminki to zapraszam. Tymczasem się żegnam.

Jeżeli ktoś lubi chillstepy to polecam : https://www.youtube.com/watch?v=5NO4l6znZg4

sobota, 23 maja 2015

Jak to jest z facetami?

Dziś dość nietypowy temat, jak na mnie. Raczej nie zwierzam się z problemów związkowych, ani nie narzekam na facetów. Nie obrażam ich, ani nie grupuje - tym razem, w którymś momencie mogę to zrobić. Jeśli tak to z góry przepraszam. My - kobiety, też nie jesteśmy idealne.

M - Hej Kochanie i pa kochanie. Wychodzę na balet z kolegami.
K - Mogę iść z Wami na piwo? Później Was zostawię, bo i tak muszę wracać się uczyć.
M - Nie. Idę z kolegami.

Która z Was to zna? Bądź który z mężczyzn słyszał podobne słowa od dziewczyny? 

Odpowiedź : Większość kobiet i niewielu mężczyzn.

Teraz druga sytuacja:

M - Hej Kochanie i pa kochanie. Wychodzę na balet z kolegami.
K - O której wrócisz? Nie przychodź pijany!
M - Ok...
K - <wnerw>

Która z Was to zna? Bądź który z mężczyzn słyszał podobne słowa od dziewczyny? 

Odpowiedź: Większość kobiet i większość mężczyzn.

Nie chcę nikogo obrażać, po prostu tak już jest. Denerwujemy się, bo wychodzą... bo wrócą najebani (bo zwykle wracają)... bo nie siedzą z nami w domu... itd.
Niestety oni aż tak nie cierpią, jak my wychodzimy. Mają chwilę dla siebie, mogą sobie pograć, albo wyjść do swoich znajomych... chwila oderwania od siebie. Dopiero po którejś godzinie zaczynają się denerwować - po prostu się martwią (naturalne).

Dlaczego tak jest?

Nie potrafimy się zrozumieć?
Nie umiemy ze sobą imprezować?
Chcemy żyć osobno, a jednak razem?

Why?

Faceci mają dość proste myślenie:
- najlepsza impreza (jeśli ma dziewczyne) = testosteron (koledzy);
- widzi się z dziewczyną codziennie (głównie jeśli mieszkają razem) = teraz może zabawić się jak ona nie patrzy;
- jak ona wyszła = to on ma absolutne pozwolenie na wyjście
- widzi się z dziewczyną codziennie = nie musi być codziennie z nią (w końcu można się widzieć tylko w nocy, ale widzieć)
- przyjaciele kobiety = po co ma poznawać znajomych dziewczyny, jak ma swoich
- przychodzi z kobietą na imprezę = chłopaki pomyślą, że: pantoflarz!!
- pije z kobietą = chłopaki pomyślą, że: pojeb! Tyle dupek w koło!



Generalnie nie chce obrażać facetów, my również mamy często dość przewidywalne zachowania. Szczególnie, jak panowie wychodzą. Tylko zastanawiam się nad jedną sprawą: Dlaczego balować osobno, jak można razem?

Rozumiem, że czasami trzeba wyjść z kolegami. Rozumiem, że kobiety chcą wyjść z dziewczynami. Tylko jak już facet widzi się z kolegami i koleżankami... i odwrotnie jak my widzimy się z kolegami i koleżankami - nawet jeśli nie mają dziewczyn/chłopaków. To co??

Przerażające prawda?
Czy my aż tak jesteśmy przesiąknięci tą przywieszką (kobiet/mężczyzn), że tak ciężko nam się odczepić od tego? Przecież w gruncie rzeczy jesteśmy bardzo podobni... kobiety - największe flirciary, mężczyźni - największe pijaki...

Osobiście mam więcej kolegów niż koleżanek. To mnie wcale nie boli, wręcz odwrotnie - lubię pić, bawić się, szaleć z facetami (tylko kolegami). Tylko zastanawiam się, czemu w związku nie potrafię tak jak z nimi. Próbuję to zrozumieć po prostu... uważam, że głównym prowokatorem tego są jego koledzy (przekonani, że jak z dziewczyną to pantoflarz), ah... no i jeszcze wychowanie. Jeśli wybranek miał kobiety, które rzeczywiście: od razu chcą wracać do domu (po lekkim wstawieniu partnera), nie pozwalają się pobawić, nie rozmawiają z nikim innym tylko obserwują wybranka...

Widzicie... a później rozrywkowa dziewczyna ma prze... jeśli chce wyjść z facetem na miasto. Dostanie taką przylepkę i koniec...

Mam nadzieję, że nikogo nie obraziłam.
Pozdr,


niedziela, 29 marca 2015

Zwykłe życie i zwykłe problemy

Witam wszystkich czytelników! (o ile jeszcze ktoś tu zagląda)

Rzadko tutaj bywam, ale piszę jeśli mam taką wewnętrzną potrzebę i ochotę. Właśnie nadszedł ten czas. Już od paru dni zbieram się, żeby wreszcie zostać sama z laptopem i muzyką.

Przerywnik: Ahh... akurat włączył się sundtruck z "Amelii" (jeśli ktoś jeszcze go nie słyszał to polecam!)

Mam już prawie 22 lata... mam bloga od 16-stego roku życia. To taka terapia wewnętrzna. Myślę, że wiecie o co mi chodzi. Gdy jest najgorzej, albo najlepiej, bądź masz jakąś filozofię, z którą chcesz się podzielić to lądujesz tutaj. Wspaniałe. Nie wierzyłam, że w wieku 22 lat będę jeszcze lubiła tutaj pisać. Chyba nigdy mi się to nie znudzi. Ewentualnie, gdy pójdę na kozetkę do zwykłego psychoanalityka. Na razie mnie na to nie stać.

Mowa wstępna w ogóle nie dotyczy dzisiejszych przemyśleń, ale to tak po prostu przychodzi. Samo.

Przerywnik: Pies mi chrapie ! :P

Byłam ostatnio na skraju załamania nerwowego. Od paru miesięcy nie mogę się zebrać w sobie i wykrzyczeć co mi leży na sercu. Nawet nie wiem z kim porozmawiać. Z jednej strony mnie osądzają, z drugiej uważają że to moje życie i mam robić co uważam... a ja dalej nie wiem. Nie jest łatwo przekonać ludzi do czegoś, czego sama pewna nie jesteś.
Pewnie zastanawiacie się o co mi tak naprawdę chodzi (albo i nie). W moim życiu właśnie zaczął się okres, w którym wybory mają już konsekwencje. To już nie są problemy typu: może pójdę dziś do szkoły, a może nie, bądź będę chodziła z tym chłopakiem, albo jednak nie. Teraz to już jest poziom wyżej: mieszkać z chłopakiem, którego się kocha? Albo lepiej: myśleć, jak siostra czy koleżanka, które twierdzą, że jeśli przez parę miesięcy nie wyprowadziliśmy się przez jego pracę to znaczy, że nie jest na tyle dorosły. Ehh... i komu teraz ufać? Sobie, czy im?
Może miłość jest ślepa, ale czy aż tak? Czy do tego stopnia jestem zakochana, że nie mogę powstrzymać myśli, że w końcu będzie dobrze. Przecież musi być. Prawda? Miałam już chwilę zawahania, ale po każdej rozmowie z nim mijają... Mimo, że wiem. Czasem robi głupio. Nie pomyśli o KONSEKWENCJACH. Tylko czy to miałoby zaważyć na tym, żebym już mu nie wierzyła? Wiem, że oddałby mi pół świata jeśli by mógł. Czy mi się tak tylko wydaje? To wszystko mnie tak przerasta. Ostatnio.
Praca nie pomaga, mieszkanie, z którego już dawno powinnam się wyprowadzić (słyszę w głowie tylko: mija kolejny miesiąc, a ty nadal tu!) i jeszcze ta niechęć... do nauki, do ćwiczeń, do rysunku. Jak robot podążam do pracy, wracam z pracy, staram się uczyć i idę spać. Wciąż czekając na telefon: kochanie możemy wyjść z tego bagna! dostanę normalną wypłatę, pakuj się!

Dziwnie to wszystko wygląda co?

Tylko co ja mam robić? Czekać na te słowa, które tak bardzo bym chciała usłyszeć? Czy układać sobie życie inaczej? Wiem, że nie mogę czekać... ta decyzja pociągnie za sobą sznur konsekwencji. Może być lepiej lub gorzej. Na co się zdecydować? Aż wreszcie pytanie: ile miesięcy/lat trzeba czekać, żeby było lepiej?

Właśnie doszłam do momentu, w którym ważne chwile w moim życiu przypływają do mojej głowy niczym rzeka wpływająca do morza. Słyszę głosy, które mówią: "mogło być lepiej"; "postaraj się bardziej"; "wyszło wspaniale, ale popraw jeszcze to i to..."; "świetna robota! ale możesz dołożyć jeszcze to"; "dobry pomysł, ale przemyśl to jeszcze"; "starałaś się, ale to chyba nie jest praca dla Ciebie"; no i : "czy uważasz, że to na pewno odpowiedni mężczyzna dla Ciebie?" itp. Przeciętność mnie dobija! Moje wygórowane ambicje, które zawsze zostawały spalane żywcem przez te wszystkie słowa. Wtedy zastanawiasz się co z tobą jest nie tak? Dlaczego nigdy nie możesz być w czymś naprawdę dobra, żeby ktoś nie musiał Cię poprawiać, czy patrząc z politowaniem, mówić: "przykro mi, ale sama wybrałaś". Na początku to jeszcze nie było nic złego, normalna sprawa... później stwierdziłam, że po prostu trudniej mi wszystko przychodzi, niż innym... a teraz? W wieku 22 lat wciąż robię to samo. Dążę do tego, żeby wreszcie ktoś mi powiedział: "Nie spodziewałem się tego. Naprawdę Ci się udało!"; "Widzę, że jesteś szczęśliwa. Dobrze wybrałaś!" bądź "Jesteś w tym naprawdę dobra!". Myślicie, że doczekam tego momentu?

A: Myśl pozytywnie!
B: Jak mam myśleć pozytywnie w takiej sytuacji?
A: Dlaczego masz nie myśleć pozytywnie w takiej sytuacji?
Co Ci pozostało?
B: Złość, smutek, czekanie na lepszy czas...
A: I myślisz, że tak będzie Ci lepiej? Że coś zmienisz?
B: Nie...
A: To po co? Gdy jest źle pozostaje tylko miłość i myśl, że będzie lepiej.
Po deszczu wychodzi tęcza...

Powyżej fragment rozmowy:
A - mój chłopak
B - Ja

Dziękuje za to, że jesteście!
Śpijcie dobrze i próbujcie myśleć pozytywnie (ja też spróbuje) ! :*